Jakub Wanacki, obrońca TAURON KH GKS-u Katowice komentuje pierwsze starcia play-off i podkreśla, że przed zespołem jeszcze długa droga. Kolejne mecze z PGE Orlikiem GieKSa rozegra w Opolu już w środę (28.02, g. 18.30) i czwartek (1.03, g.17.30).

Co Ci się podobało w dwóch pierwszych meczach, a co wymaga jeszcze poprawy?

Szczerze powiedziawszy podobał mi się tylko wynik. Fakt, że prowadzimy w serii 2-0 to dla nas duży plus, ale przed nami sporo pracy. To nie był jeszcze hokej, jakiego wymaga od nas play-off. Przeciwnik nie narzuca wysokiego tempa, co w dużej mierze wynika z tego, że ma już za sobą męczący pojedynek z Janowem. Zdajemy sobie sprawę, że trzeci mecz pierwszej rundy będzie decydujący i Orlik zapewne zagra bardzo agresywnie, by przedłużyć rywalizację. Będą chcieli za wszelką cenę uniknąć trzeciej porażki, bo z tego ciężko się podnieść. 

Po prostu nie możecie się dać zaskoczyć? 

W dwóch pierwszych meczach kontrolowaliśmy przebieg gry, ale w Opolu musimy już zagrać tak, jak od siebie tego oczekujemy. Wszyscy w drużynie doskonale wiedzą, że do hokeja, jaki naprawdę chcemy grać w play-off jeszcze musimy coś dołożyć. 

Tym bardziej, że mecze w Opolu podczas sezonu regularnego nie były dla Was łatwe.

Tak, cały sezon mieliśmy z nimi problemy. W jedynym meczu, w którym z nimi wygraliśmy bez konieczności walki w dogrywce, czy strzelania karnych dopisało nam sporo szczęścia. Oni obijali słupki i poprzeczkę bramki, a nasze strzały znajdowały drogę do siatki. Przed rozpoczęciem pierwszej rundy rozmawialiśmy ze sobą o tym, jak grało się przeciwko nim w sezonie zasadniczym. Bez względu na to ilu zawodników mają kontuzjowanych, podeszliśmy do nich z pełnym respektem. W trzecim meczu musimy udowodnić swoją wyższość. 

Odczuliście na sobie tą długą przerwę spowodowaną problemami z lodem? 

Myślę, że na każdego wpływa taka przerwa. Zarówno na nas, jak i na kibiców. My oczywiście jesteśmy w pracy i musimy zaakceptować warunki, w jakich przychodzi grać. Siedzimy w szatni i próbujemy się nakręcać przed wejściem na lód. Nagle musieliśmy zejść z tafli i dostaliśmy wiadomość, że przerwa potrwa jeszcze 30 minut, a po 10 okazuje się, że jednak możemy już grać. Podobne sytuacje zdarzyły się w sezonie zasadniczym. Nie jest łatwo utrzymać koncentrację, ale zaraz po przerwie zrobiliśmy kilka ważnych zmian, żeby dobrze wejść w kontynuację pierwszej tercji, która w zasadzie połączyła się z drugą. To było ponad 26 minut grania. 

Pomógł Wam gol Bartka Fraszki, który podwyższył na 2:0 zaraz po powrocie na lód.  

Widać było, że kontrolujemy grę i jesteśmy lepszą drużyną, ale w hokeju wynik 1:0, czy nawet 2:0 niczego nie przesądza. Wystarczą dwa strzały, które znajdą drogę do bramki i zaczynamy od nowa. Mecze tegorocznych Igrzysk Olimpijskich pokazały, że w hokeju wszystko jest możliwe, więc cały czas musimy się mieć na baczności. Nie da się jednak zaprzeczyć, że gol Bartka na pewno pomógł.

PHL